2007/12/06

Więcej zdjęć z koncertu

Cóż, jako że blog ma opisywać tylko jedno wydarzenie, wkrótce po napisaniu relacji i uzupełnieniu zdjęciami, szybko o nim zapomniałem.

Czas jakiś potem założyłem fotogalerię, gdzie publikuję zdjęcia i fotoreportaże - a pierwszym z nich była fotorelacja z koncertu U2 właśnie :)

Jeśli więc ktoś ma ochotę na zdjęcia w większym formacie niż zamieszczone w blogu, zapraszam do pełnego fotoreportażu z chorzowskiego koncertu U2.


Tymczasem wszyscy niecierpliwie czekamy na kolejną płytę ^_^ ... i koncert? =)

2005/07/08

Galeria koncertowych fotek

Przyszło do mnie parenaście e-maili odkąd zamieściłem tu swoją relację - i w większości domagacie się jednego - więcej zdjęć! :))

I cóż robić? Przebrałem jeszcze raz swoje zasoby fotek koncertowych i wybrałem z nich część, która tworzy poniższą galeryjkę. Zdaję sobie sprawę, że te zdjęcia mają niekiedy sporo mankamentów, ale uwierzcie - radosny tłum nie pozwalał ustać dłużej niż ze dwie sekundy ;)

Fotek, które są w relacji niżej nie powtarzałem w galerii, są tylko nowe, choć niekiedy z dość podobnym motywem.
I proszę przymknijcie oko na nieostre kadry, naprawdę się nie dało! =)



GALERIA














































Mam nadzieję, że fotki dają się przełknąć ;)
Więcej fotek nie będzie, bo reszta się nie nadaje do publikacji :P

2005/07/07

U2 - Vertigo Tour w Chorzowie



Prolog:

Jakoś koniec czerwca. Dostaję wiadomość, że ktoś (pozdrawiam Justynko!) ma bilet na koncert U2 i... nie chce iść! Wcześniej oczywiście totalnie bez świadomości jak szybko rozejdą się bilety nie zdołałem go kupić, potem na aukcjach internetowych ceny szybowały do kosmicznych sum, a organizator ostrzegał, że i tak nie wpuści z tak kupionym biletem na koncert, więc wyglądało, że koncert obejrzę co najwyżej w telewizji (później okazało się, że żadna stacja praw do choćby retransmisji nie kupiła). I nagle szczęśliwym splotem przypadków zdobywam bilet...

Będę na U2! AAAAAAAAA!!! =)


Dni do koncertu mijają wolno, rozczytuję się w różnych forach internetowych, bo nurtuje mnie kilka wątpliwości. Okazuje się, że organizator zabrania wnoszenia aparatów na koncert. A ja tydzień wcześniej właśnie sobie kupiłem fajną cyfrówkę... i jak mam nie zrobić dla siebie kilku zdjęć na pamiątkę?! Toczą się burzliwe dyskusje czy można czy nie, ostatecznie wnioskuję, że będzie to kwestią szczęścia i odpowiedniego przygotowania do przeprawy z ochroną. Później dowiaduję się też, że żadnej wody nie wniosę na koncert (chore!!), więc pozostało kupić sobie kilogram zielonych jabłuszek :).
Dzień przed koncertem jestem już ładnie spakowany (przecież ja mam do Chorzowa godzinę drogi autobusem! :D), spać nie mogę za nic, a przecież śpioch ze mnie straszny.
Rano uwijam się ze wszystkim szybko około 14 zjawiam się pod bramą nr 7. Tłumek już spory, ale wyobrażałem sobie większy :). Dopycham się taktycznie gdzieś z boku. Czuje się napięcie. Kiedy ze stadionu płyną znane i tak oczekiwane melodie (tylko instrumenty) niektórzy z lekka przytupują, albo - co odważniejsi - wykonują coś jakby delikatne kroki taneczne. Tłum robi się coraz większy, z tyłu widzę przemykający "oddział" ochrony (dużo ich!).Atmosfera bardzo przyjazna, zawieram pierwsze znajomości, przy okazji zdobywając nową wiedzę o koncertach i bramkarzach (pozdrowienia dla fana w czarnej dżokejce i okularach!). Ktoś nagle wstaje i - jak to w tłumie - wszyscy zaraz za nim. Do otwarcia bram zostało jeszcze ze 20 minut, ale wszyscy jak wstali tak stoją, bo tłum zaczął napierać i głowy przekręcić w bok nie mogłem o siadaniu nie wspominając. Do tego ten żar z nieba... zaczynamy śmierdzieć niemiłosiernie. Gdy wszyscy zrozumieli, że żadnej wody wnieść się nie uda, ktoś wpada na genialny pomysł by wylać ją w tłum. I tak co chwilę nad głowami rozpryskują się nam strumienie wody :))Otworzyli bramę. Tłum pływa, ja tylko pod stresem, czy uda mi się "przemycić" mój aparat... tak bardzo chciałbym mieć te kilka swoich zdjęć! Docisnąłem się jakimś przypadkiem dość szybko do bramki. Ochroniarz sprawdza mnie dość dokładnie... ale odrobina psychologii, wcześniejszych przygotowań i szczęścia sprawiają, że udaje mi się przejść z aparatem! Zrobię fotki!!!


Koncert:

Biegnę. Obok mnie biegną też inni. Zabawnie patrzeć jak puszczają wszelkie opory - krzyczymy zupełnie jakby bez powodu, ktoś skacze wiwatując... ktoś w wieku conajmniej średnim całkiem głośno śpiewa... Znajomości zawarte przed bramą oczywiście nie mają szansy kontynuacji. Przefruwam przez kolejne bramki i gdzieś mam, że co chwila panowie w żółtych koszulkach upominają, że mam nie biegać (co to, przedszkole? :D). Dostaję się w okolice sceny. Nie wiem jakim cudem to się stało, widać wpuszczają powoli, gdyż miejsca trochę jeszcze przy barierkach jest... A scena ogromna. Byłem na kilku koncertach w życiu, ale ten był pierwszym organizowanym z tak wielkim rozmachem (co oczywiście w przypadku U2 jest normalne, ale ja po prostu nigdy na takim nie byłem). Dziesiątki kolumn, telebimy i owalna "ściana" za sceną o bliżej nieokreślonym (do momentu koncertu) celu. Z góry zaś scena wyglądała jak ogromne słuchawki "wbijające się" w widzów. Wykorzystując fakt, że jeszcze można względnie normalnie się poruszać, postanawiam przedostać się do wnętrza "słuchawek".
Udało się, jestem ze dwa metry od samego środka sceny! Później trochę mnie zepchnęli do tyłu, ale to nic. Tłum gęstnieje, wszyscy czekamy, a przy okazji zawieram nowe znajomości :) (i tutaj pozdrowienia dla czwórki fanów z mojej okolicy oraz uroczej Michaliny i Arka!). Sępię wodę, zajadam jabłuszka i czekam, czekam, czekam... zjawia się pierwszy suport, a wraz z nim deszcz. Zespół zwie się The magic numers 5. Grają coś co bym określił jako muzyke country, choć prawdę mówiąc trudno mi było określić co to. Do klimatów U2 jakoś średnio pasowało i równie średnio mi się podobało. Później jakieś pół godziny przerwy i na scenę wchodzą The Killers. Też widzę i słyszę o nich pierwszy raz. Muzyka - jak dla mnie - dużo lepsza, choć też jakoś tak bez pasji to było. Wokalista miał zdaje się pomalowane rzęsy... dziwnie...
Deszcz pada ciągle z małymi przerwami. Wszyscy klną na myśl U2 grajacych pod jakimiś straganowymi namiocikami :\ Znów dłużąca się niemiłosiernie już przerwa....

Przestało padać kilkanaście minut wcześniej zanim się zjawili. Wszyscy byli zaskoczeni, bo teoretycznie koncert miał się zacząć jakieś 10 minut później. Ale oto są, bez zbędnych ceregieli rozchodzą się po scenie, Larry zasiada do perkusji, Adam i Larry biorą gitary, Bono chwyta mikrofon, chwila ciszy, pierwsze takty...


Uno, dos, tres, catorce!

Jej, jak to cudnie brzmi! Na płycie istne szaleństwo, nie wiem czy robić zdjęcia, cieszyć się muzyką, czy ratować delikatny aparat przed tańczącym tłumem. Po chwili wątpliwości mijają i skaczę razem z tłumem najwyżej jak potrafię, przekonując się przy okazji o niepoznanej dotąd sile własnego głosu. Już przy drugim utworze (Elevation) Bono i Edge wykorzystują możliwości sceny i po słuchawkach wychodzą dalej do fanów - świetny pomysł z tą sceną! Ja oczywiście niewiele teraz widzę stojąc pod samym środkiem sceny, ale wykorzystuję ten fakt i focę na przemian Larry'ego i Adama. Wciąż skaczę jak zaczarowany zapominając o bólu nóg po wielogodzinnym staniu. Gardło już na początku zdarte, a przecież trzeba się starać, żeby ładnie śpiewać :D. W ogóle chyba przez cały koncert może ze 2-3 nowsze piosenki pozwoliliśmy zaśpiewać Bono samemu. Zaczynają grać tak upragnione i oczekiwane New Years Day. Oczywiście - co było do przewidzenia - nie wytrzymaliśmy do umówionej wcześniej solówki gitarowej i już na początku zrobiło się wokół mnie czerwono. Mam za mało wzrostu, więc nie udało mi się dojrzeć czy na trybunach biel też była, ale z późniejszych zdjęć w internecie jakie znalazłem widać, że flaga wyszła nam przepięknie! Bono był totalnie zaskoczony... spojrzał na nas, widziałem dosłownie "opadniętą szczenę"... pochylił się do nas, nawet zdjął okulary, żeby lepiej zobaczyć! :D Odwrócił się potem, by pokazać chyba reszcie zespołu cośmy im przygotowali i zaraz potem wrócił do nas i swoją kurtkę wywrócił na lewą stronę. Podszewka była czerwona! Nie sądzę, żeby było to wcześniej zaplanowane, raczej przypadkiem miał taką. Podszedł do samego brzegu sceny i wiwatującej czerwienią i bielą widowni pokłonił się głęboko ze słowami "dziękuję". Po polsku! Tłum oszalał do reszty. Emocje nie pozwoliły już zupełnie się pohamować, sporo ludzi płakało... Potem już wszystko stało się jakby bardziej żywiołowe, naładowane pozytywnymi emocjami i aż czuło się tą więź widzów z zespołem. Każdy kolejny utwór staraliśmy się zaśpiewać razem. Bono wykorzystywał też kilkakrotnie nasz potencjał i na przemian on a za nim my staraliśmy się powtórzyć możliwie czysto coraz wymyślniejsze tony. To wychodziło! Niektóre piosenki śpiewaliśmy tak głośno, że nie słyszałem wokalu Bono, a tylko gitary w tle :P. On zresztą też niejednokrotnie "oddawał nam" swój mikrofon obracając go w naszą stronę gdy śpiewaliśmy jak szaleni.

Od samego początku koncertu na telebimach po bokach sceny kamery pokazywały różne ujęcia zespołu, ale sama "ściana" za sceną była w zasadzie niewykorzystywana. Później dopiero, z czasem pokazała nam swoje możliwości, najpierw tęczą mieniących się barw (była wyłożona chyba milionem maleńkich zmiennobarwnych lampek, albo czymś podobnym), a później w kolejnych częściach koncertu okazało się, że potrafi ona wyświetlić normalne obrazy, z U2 w rozmiarze XXXL, grających właśnie przed nami, włącznie. Czasem nie wiedziałem już na co patrzeć, bo oni właściwie nie stali w miejscu, a owa ściana z czasem odkrywała taki potencjał możliwości, że szybko przestała być tylko mozaikowym tłem dla koncertu, dając bardzo efektowne możliwości do przekazania manifestów jakie głoszą i realizują U2. Były motywy Afryki, słynne już logo Coexist, a nawet deklaracja praw człowieka odczytana na głos i przyjęta gorącym wiwatem. W międzyczasie U2 grają utwory nawiązujące do tematyki problemów trzeciego świata, Bono biega też po scenie w opasce z logo Coexist na głowie. Roiło się od nawiązań i alegorii... możnaby powiedzieć że przez pewien czas z koncertu zrobił się muzyczno - teatralny MANIFEST. Czuło się to w każdym momencie bardzo wyraźnie, co chcą nam przekazać.

Podczas "All I want is You" (podziękowania dla "newyearsday1981" za podpowiedź!) Bono wyciągnął przy jednej ze "słuchawek" jakąś fankę i śpiewał cały utwór z nią wtuloną w jego ramię. Wyglądała jakby miała zemdleć na miejscu =). Trochę później, gdy mieli zaśpiewać Miracle drug, poprosił by ktoś pomógł mu, bo chce opowiedzieć pewną historię i potrzebuje tłumacza. Wybrał jedną fankę, jednak emocje nie pozwoliły jej (jak sama później opisywała) zrobić tego o co prosił... zdołała powiedzieć do mikrofonu tylko kilka urwanych słów, ogólnie wyszło jakbyona nie zna angielskiego, ale to raczej chodziło o te emocje... Bono w międzyczasie mówił (po angielsku) że chodzi o kogoś kto urodził się niedaleko stąd, kogoś kto podarował mu różę i ukradł okulary... nie wszystko dało się zrozumieć, ale na koniec, nim dziewczyna miała zejść ze sceny wzięła ten mikrofon od niego i powiedziała, że chodzi o Jana Pawła II. Bono chciał zadedykować tę piosenkę właśniej Jemu. Zaczęliśmy tak się drzeć, że przez pewien czas nie słyszałem w ogóle niczego.
Był jeszcze trzeci polski akcent - jakoś pod koniec Bono wyjął flagę Solidarności i rozpostarł ją na chwilę przed nami, a potem rozłożył na scenie. Znów wiwaty aż uszy pękają. Bono - "dziękuję, dziękuję"... i my w odzewie, na całe gardło, "DZIĘ-KU-JE-MY! DZIĘ-KU-JE-MY!"...

Dwukrotnie - co zauważalne, że było z góry przygotowane - grali na bis. W sumie ich rozumiem, bo nie puścilibyśmy ich do rana gdyby się dało, a bez bisu też być nie mogło, więc w pewnym sensie musiały one być przygotowane. Żegnali się z nami dwukrotnie i schodzili ze sceny, po czym wracali - Bono zawsze w nowym stroju. Kolejne utwory mijają błyskawicznie, jakby trwały kilka sekund. Wygląda trochę jakbyśmy byli w jakimś anglojęzycznym kraju, śpiewamy wszystkie piosenki, skandujemy też też po angielsku ("Come back, come back! ":D).
Na sam koniec zagrali jeszcze raz Vertigo, ale tym razem - co wydawałoby się niemożliwe - darliśmy się ze dwa razy głośniej niż na początku koncertu. Tłum skacze w amoku, ja świadomy, że to będzie chyba już koniec usiłuję robić ostatnie zdjęcia. W końcu się poddaję i zdzieram doszczętnie gardło.
Bono podziękował nam kolejny raz i, oczywiście też po polsku, na koniec powiedział nam "dobranoc". Zeszli ze sceny, zaraz też zjawili się goście z obsługi technicznej i rozbłysły światła stadionu dość skutecznie gasząc nasz bisowy zapał.



Epilog:

Tłum próbuje wyjść. Stanowi to problem, gdyż jest nas dużo, jakby za dużo :D. Stoję od 10 minut w kolejce która niby ma się posuwać przez tunel do wyjścia ale się nie posuwa. Fakt rozgrzanej do czerwoności koncertem publiki wykorzystuje kierowca karetki pogotowia - na ułamek sekundy włącza syrenę, co powoduje efekt wznoszącego się dźwięku... szybko podchwyciliśmy o co chodzi i cały ten stojący tłum znów jak wcześniej pod dyrygencją Bono zaczął skandować "oooOOO". Spoglądam na niektórych - szcześliwi, łzy w oczach, zero zmęczenia o jakimkolwiek znudzeniu nie wspominając. A na płycie pełno śmieci - jedyny, ale też nieunikniony negatywny efekt naszej bytności na stadionie. Bo poza tym to przez cały koncert panowała pełna kultura (nawet nas policja w TV później chwaliła :P)!
Okazuje się, że bramkarze nie robią problemu i można się przedzierać przez "fosę" jaka dzieli widownię od murawy stadionu podczas normalnych meczów. Trochę to trudne, ale wszyscy sobie pomagamy i oto staję na trybunach. Jeszcze kilka fotek sceny i dalej do domku. Otoczyliśmy przystanek, ale MPK choć miało dobre chęci trochę się spóźniło z tramwajami. Koniec końców pojechało ich paręnaście chyba, a że sprytnie ustawiłem się przystanek wcześniej to i wsiadłem do pierwszego który przyjechał :). W tramwaju totalnie przyjacielska atmosfera, śpiewamy, dzielimy się resztkami jedzenia i napojów. Na ulicy korek jak w środku dnia. A to już zdrowo po północy =). W samych Katowicach okazuje się, że nie mam czym wrócić do domu, bo tam autobusy jak i pociągi które jadą przez mój Będzin startują gdzieś tak od 4 rano. Ekstra, noc na przystanku..?

Idę przy autostradzie przez wykopy - może jakiegoś stopa złapię? Nigdy szczęścia do tego nie miałem i teraz oczywiście też nic z tego nie wyszło. W przebłysku inteligencji wykombinowałem, że gdzieś na prawo powinna być linia tramwaju nr 15 który widziałem wcześniej, co dawałoby szansę, że może jeździ w nocy. Mocno już zmęczony docieram na jakiś przystanek, zasięgu w komórce brak, tramwaj będzie jakoś koło 2-giej, czyli za pół godziny. Siadam i dopiero teraz czuję jak bardzo wszystko zaczyna mnie boleć. Podróż tramwajem oczywiście wśród nielicznych już co prawda fanów wracających z koncertu. W Sosnowcu zaś okazuje się, że dzień też zaczynają gdzieś około 4 rano, czyli jeszcze ze dwie godziny... pozostało więc wrócić do domku z buta. Szedłem jak w transie... muzyka szumiała w głowie, przed oczami obrazy Bono w opasce Coexist na oczach, my machający czerwonymi t-shirtami, Larry z perkusją na słuchawce (ktoś chyba próbował mu tam wyrwać pałeczki! =)... Docieram do domu jakoś po 3 rano. SPAĆ!



Był to pierwszy koncert U2 na jakim byłem i pierwszy tak dużego kalibru. Spodziewałem się posłuchać na żywo świetnej muzyki i poszaleć na koncercie. A wyszedł z tego totalnie transowy (pozytywnie!) amok i widowisko jakiego nigdy w życiu nie widziałem. To było dużo, dużo więcej niż tylko muzyka. I to nie tylko moje zdanie. Opisać się nie da i zdjęcia też nie oddadzą tego co się działo, ale na dzień "po" rozczytując się w różnych portalach i forach przekonałem się, że moje wrażenia nie były odosobnione. Pojawiają się komentarze, że był to chyba najlepszy koncert na dotychczasowej trasie Vertigo Tour, porównywano go ładunkiem emocji z koncertem w Sarajewie, a nasza koncertowa flaga odbiła się echem po całym świecie. U2 zadziwiło nas, a my zadziwiliśmy ich. I tak miało być!



POST SCRIPTUM

W jakimś wywiadzie gdy dziennikarze dopadli Bono jeszcze na lotnisku powiedział, że te 8 lat od ostatniego koncertu u nas to za długo. Później na samym koncercie coś mruczał, że JESZCZE DO NAS WRÓCĄ... trzymamy więc za słowo!




Autorem tej koncertowej relacji jestem ja - czyli Sławek zwany Kapslem ;)



Raz jeszcze serdecznie dziękuję wszystkim, z którymi tak świetnie bawiłem się na koncercie!

No i czekam na komentarze!